Dortmund
Dzisiaj o pewnym mieście ale nie francuskim... Mowa o Dortmund. Droga do Polski była długa bo czekało nas prawie 1400 km (byliśmy tam w lipcu tego lata). W samochodzie jeden kierowca więc postój z noclegiem był obowiązkiem, poza tym moje dziecko ma tyle energii, że bez biegania by nie wytrzymał. Dortmund był miastem które znajdowało się w połowie podróży. Wybraliśmy hotel Unique. Hotel w którym znajdował się czerwony dywan wyłożony w holu i na schodach. Aleksanderek dumnie po nim kroczył :)
Pokoje duże a nawet bardzo bo miałam jednoosobowy a myślę, że zmieściłaby się tam nasza trzyosobowa rodzina. Obsługa bardzo miła, pomocna.
Z hotelu bliziutko do centrum więc jak tylko chwilkę odpoczęliśmy
ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca gdzie można by było coś schrupać :)
przeszliśmy się deptakiem gdzie nakarmiliśmy gołębie. W końcu natrafiliśmy na włoską knajpeczkę gdzie najedliśmy się do syta prawdziwym włoskim jedzeniem i wypiliśmy po lampce czerwonego wina ( nie lubię czerwonego wina ale muszę przyznać, że to właśnie bardzo mi smakowało ).
W drodze powrotnej natrafiliśmy na karuzelę i widzieliśmy prawie co ulicę niebieskie dinozaury :)
Niestety było już późno i musieliśmy wracać do hotelu by odpocząć i na kolejny dzień ruszać w trasę więc trzeba było zakończyć nasz spacer po rynku.
Wieczorem w mieście była burza więc dobrze, że dłużej nie spacerowaliśmy
Zapomniałam wspomnieć, że na deptaku natknęliśmy się na grupę osób zarabiających tańcem
Komentarze
Prześlij komentarz